Kiedy
w sobotni wieczór gruchnęła wiadomość o silniczku znalezionym w
rowerze reprezentantki Belgii, która startowała akurat w MŚ w
przełajach zadałem od razu jedno pytanie. Ciekawe
jak to działa i gdzie było schowane? Na
odpowiedź nie kazano mi czekać zbyt długo. Następnego dnia świat
poznał procedurę, wedle której przebiegła kontrola.
Komisarz
UCI podszedł do roweru ze specjalnym urządzeniem, które
natychmiast wykryło pole elektromagnetyczne. Rozpoczął więc
działania, które miały na celu doprowadzić do „namacalnego”
odkrycia silniczka. Zaczął od sprawy najbardziej oczywistej, czyli
zdemontowania siodełka. Kilka sekund, żadnych narzędzi, siodełko
zdjęte. W tym oto pięknym momencie komisarzowi UCI ukazują się
kable od rzeczonego wcześniej urządzenia. Później zacny jegomość
próbuje zdjąć korbę. Do czynności tej potrzebuje już narzędzi,
ale dalej nie powinna być ona zbyt skomplikowana. Niestety,
mechanizm nie daje się zdemontować, blokuje go to, czego wszyscy
szukają od około roku.
![]() |
| Źródło: magazynbike.pl |
Taka
odpowiedź na moje pytanie sprawiła, że poczułem się nieco...
zaskoczony? Zdziwiony? Rozczarowany? Sam nie wiem jak. Wiem tylko, że
jedna rzecz w opisanej procedurze nie daje mi spokoju. UCI od roku
szuka silniczków, na temat których dyskutowano od dawna. Jedni
twierdzili, że są, inni uważali to za wymysł dziennikarzy. Pewne
było jedno – jeśli są, to zostały wykonane z jakiejś
„kosmicznej” technologii, przez co nikt nie może ich znaleźć.
Mamy więc dywagacje na zasadzie wiary w to, że coś istnieje lub
nie, a jeśli istnieje, to na pewno jest bardzo trudne do wykrycia.
Niestety, okazuje się, że do znalezienia czegoś, czego podobno
znaleźć się nie da nie potrzeba ani elektroniki, ani narzędzi,
ani jakiejś specjalnej wiedzy z zakresu mechaniki rowerowej.
Wystarczy popchnąć lekko jedną dźwigienkę, następnie pociągnąć
siodełko do góry i gotowe.
Litości!
Czy tak wygląda demaskowanie oszustwa opartego na najnowszych
osiągnięciach techniki? Zdjąć siodełko z roweru potrafi każdy,
średnio inteligentny człowiek, który niekoniecznie ma na co dzień
do czynienia z rowerami. Skoro więc po zdemontowaniu tego elementu
odkryto kable, to można wysnuć jeden wniosek. Średnio ogarnięty
gość przyprowadzony „z ulicy” jest w stanie wykryć super tajna
technologię. Ewidentnie coś w tym wszystkim nie trzyma się kupy,
pytanie tylko co?
Być
może, jak nieśmiało sugerował komentator Tomasz Jaroński ktoś
życzliwy doniósł na zawodniczkę? Łącząc to z moimi dywagacjami
można wysnuć hipotezę, wedle której ktoś zanim – mówiąc
kolokwialnie -nakablował, postanowił jeszcze nieco ułatwić
komisarzowi poszukiwania. Niewykluczone jest też stwierdzenie, na
które natknąłem się dziś na jednym portali internetowych. Snuto
tam domysły, jakoby technologia w rowerze Belgijki była
przestarzała. „Dzisiejsze” silniczki są podobno dużo bardziej
zaawansowane, a co za tym idzie – trudniejsze do wykrycia. Może
być też trzecie uzasadnienie takiego stanu rzeczy, na które nikt
póki co nie wpadł lub ewentualnie nie był tak wielkoduszny, aby
podzielić się nim ze światem.
Pewne
jest jedno – przyłapana Belgijka przejdzie do historii światowego
kolarstwa, jednak przyczyna takiego stanu rzeczy raczej nie jest
powodem do dumy. Z kolei jeśli już rozmawiamy o samej przyczynie.
to ciężko mi się pozbyć opisanego wyżej wrażenia, jakoby
przeprowadzona kontrola była „zbyt prosta”. To trochę tak,
jakby wejść do dowolnej kuchni, w dowolnym polskim domu, by za
chwilę obwieścić światu sukces związany ze znalezieniem
śmietnika pod zlewem. Niby jakiś wyczyn to jest, jednak wziąwszy
pod uwagę okoliczności na kolana powalać on za bardzo nie może.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz