sobota, 28 listopada 2015

Lance Armstrong wielkim kolarzem był

Tytuł tego posta jest może nieco prowokujący, ale w mojej opinii do bólu prawdziwy. Ktoś może zapytać, jakim prawem nazywa się „wielkim” człowieka, który ma na swoim koncie jedno z największych oszustw dopingowych w dziejach sportu? Przecież ten facet sprzedał milionom ludzi na całym świecie fałszywą historyjkę o chłopcu, który pokonał raka, a następnie stał się najlepszym kolarzem wszech czasów.

Żeby udowodnić tezę, wedle której Lance faktycznie był królem swoich kolarskich czasów trzeba sobie zadać jedno pytanie. Czy kilka transfuzji krwi w połączeniu z odpowiednią dawką EPO wystarczy, by dotrzeć na szczyt? Odpowiedź jest krótka i oczywista – nie. Oprócz tego potrzeba jeszcze takich drobiazgów jak chociażby hektolitry potu na treningach oraz ogromna liczba wyrzeczeń, które związane są z wyczynowym uprawianiem sportu. Nie ma znaczenia, czy mówimy tu o pływaniu, tenisie, kolarstwie, czy piłce nożnej. Uprawianie sportu zawsze wiąże się z bólem, walką zarówno z samym sobą jak i z rywalami.

Ponadto należy rozważyć kwestię dopingu zarówno w kolarstwie, jak i w innych dyscyplinach. Problem ten w światowym sporcie istnieje od dawna i jeśli kiedykolwiek zostanie rozwiązany, to na pewno nie nastąpi to szybko. W czasach Armstronga na dopingu jeździli praktycznie wszyscy. Dzisiaj kolarstwo, po kilku mniejszych i większych aferach jest jednym ze sportów, w których dopingu nie zamiata się pod dywan. Wręcz przeciwnie – wyrzuca się go na światło dzienne, zgodnie z powiedzeniem „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. W innych sportach niestety wciąż tego brakuje. Paradoksalnie wysuwa się z tego wizerunek kolarstwa, jako sportu, który jest jednym wielkim oszustwem, podczas gdy sportowcy z innych dyscyplin, to świętoszki. Prawda jest taka, że w każdej dyscyplinie znajdzie się spora grupa oszustów. Pytanie tylko jak odpowiednie instytucje będą z tym zjawiskiem walczyć?

Na koniec pozostaje kwestia numer trzy. Kto powinien być zwycięzcą Tour de France w latach 1999-2005? Lance? Nie, przecież brał doping. W takim razie przyznajmy tę pozycję kolarzom, którzy w poszczególnych latach kończyli wyścig na drugim miejscu. Niech to szlag, tam też się znajdą doperzy. W takim razie pozycje numer 3, 4, 5.... Można iść tym tropem i zapewne prędzej, czy później dotrze się do nazwiska, które nigdy nie splamiło się żadnym skandalem dopingowym. Pytanie tylko, czy ten zawodnik był czysty, czy po prostu nie został złapany? No to może nie przyznawajmy zwycięstwa nikomu? Niech przez te 7 lat największy wyścig kolarski pozostanie bez zwycięzcy? Tak właśnie zrobiono. Pytanie tylko, czy słusznie? Z jednej strony jest to „symbol” zdemaskowania wielkiego oszustwa, z drugiej strony takie „siedem chudych lat” wygląda co najmniej średnio. Zwłaszcza, że te lata były bardzo dostatnie. Sponsorzy, kolarze oraz grupy zawodowe zarobiły w tamtych czasach fortunę, a Lance jest tutaj jednym z przykładów i swoistym wierzchołkiem góry lodowej.

Podsumowując, do wygrania Tour de France nie wystarczy kilka tabletek, a sam Armstrong okazał się najlepszym sportowcem wśród oszustów i największym oszustem wśród sportowców. Mimo to trochę niesprawiedliwie robi się z niego czarną owcę kolarstwa. Czasem odnoszę wrażenie, że jest on winny całemu brudowi, który przez lata nagromadził się w tym sporcie. Niestety tak nie jest. Armstronga już dawno w kolarstwie nie ma, a syf jak był tak jest i na pewno szybko nie zniknie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz