Tytuł
tego posta jest może nieco prowokujący, ale w mojej opinii do bólu
prawdziwy. Ktoś może zapytać, jakim prawem nazywa się „wielkim”
człowieka, który ma na swoim koncie jedno z największych oszustw
dopingowych w dziejach sportu? Przecież ten facet sprzedał milionom
ludzi na całym świecie fałszywą historyjkę o chłopcu, który
pokonał raka, a następnie stał się najlepszym kolarzem wszech
czasów.
Żeby
udowodnić tezę, wedle której Lance faktycznie był królem swoich
kolarskich czasów trzeba sobie zadać jedno pytanie. Czy kilka
transfuzji krwi w połączeniu z odpowiednią dawką EPO wystarczy,
by dotrzeć na szczyt? Odpowiedź jest krótka i oczywista – nie.
Oprócz tego potrzeba jeszcze takich drobiazgów jak chociażby
hektolitry potu na treningach oraz ogromna liczba wyrzeczeń, które
związane są z wyczynowym uprawianiem sportu. Nie ma znaczenia, czy
mówimy tu o pływaniu, tenisie, kolarstwie, czy piłce nożnej.
Uprawianie sportu zawsze wiąże się z bólem, walką zarówno z
samym sobą jak i z rywalami.
Ponadto
należy rozważyć kwestię dopingu zarówno w kolarstwie, jak i w
innych dyscyplinach. Problem ten w światowym sporcie istnieje od
dawna i jeśli kiedykolwiek zostanie rozwiązany, to na pewno nie
nastąpi to szybko. W czasach Armstronga na dopingu jeździli
praktycznie wszyscy. Dzisiaj kolarstwo, po kilku mniejszych i
większych aferach jest jednym ze sportów, w których dopingu nie
zamiata się pod dywan. Wręcz przeciwnie – wyrzuca się go na
światło dzienne, zgodnie z powiedzeniem „gdzie drwa rąbią, tam
wióry lecą”. W innych sportach niestety wciąż tego brakuje.
Paradoksalnie wysuwa się z tego wizerunek kolarstwa, jako sportu,
który jest jednym wielkim oszustwem, podczas gdy sportowcy z innych
dyscyplin, to świętoszki. Prawda jest taka, że w każdej
dyscyplinie znajdzie się spora grupa oszustów. Pytanie tylko jak
odpowiednie instytucje będą z tym zjawiskiem walczyć?
Na
koniec pozostaje kwestia numer trzy. Kto powinien być zwycięzcą
Tour de France w latach 1999-2005? Lance? Nie, przecież brał
doping. W takim razie przyznajmy tę pozycję kolarzom, którzy w
poszczególnych latach kończyli wyścig na drugim miejscu. Niech to
szlag, tam też się znajdą doperzy. W takim razie pozycje numer 3,
4, 5.... Można iść tym tropem i zapewne prędzej, czy później
dotrze się do nazwiska, które nigdy nie splamiło się żadnym
skandalem dopingowym. Pytanie tylko, czy ten zawodnik był czysty,
czy po prostu nie został złapany? No to może nie przyznawajmy
zwycięstwa nikomu? Niech przez te 7 lat największy wyścig kolarski
pozostanie bez zwycięzcy? Tak właśnie zrobiono. Pytanie tylko, czy
słusznie? Z jednej strony jest to „symbol” zdemaskowania
wielkiego oszustwa, z drugiej strony takie „siedem chudych lat”
wygląda co najmniej średnio. Zwłaszcza, że te lata były bardzo
dostatnie. Sponsorzy, kolarze oraz grupy zawodowe zarobiły w tamtych
czasach fortunę, a Lance jest tutaj jednym z przykładów i swoistym
wierzchołkiem góry lodowej.
Podsumowując,
do wygrania Tour de France nie wystarczy kilka tabletek, a sam
Armstrong okazał się najlepszym sportowcem wśród oszustów i
największym oszustem wśród sportowców. Mimo to trochę
niesprawiedliwie robi się z niego czarną owcę kolarstwa. Czasem
odnoszę wrażenie, że jest on winny całemu brudowi, który przez
lata nagromadził się w tym sporcie. Niestety tak nie jest.
Armstronga już dawno w kolarstwie nie ma, a syf jak był tak jest i
na pewno szybko nie zniknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz