Raz
na jakiś czas zdarza się, że ten, czy inny kolarz zostanie
przyłapany na dopingu. Jeden wpadnie na przetaczaniu krwi, drugi na
EPO, trzeci na hormonie wzrostu – opcji jest od groma i ciut, ciut.
Jednak wszystkie te przypadki mają jeden wspólny mianownik. Każdy,
u którego badania wykażą podejrzanie substancje – jest niewinny.
Jeden
zawodnik powie, że na urodzinach szwagra, wujka jego cioci od strony
mamy zjawił się brat sąsiada i dosypał mu hormon wzrostu do
drinka. Drugi, wymyśli coś innego i powie, że mógł wczoraj nie
iść na tę kolację do restauracji i nie jeść tej sałatki. Wszak
nie od dziś wiadomo, że EPO jest podstawowym składnikiem
większości potraw, a każda gospodyni ma je w swojej kuchni zaraz
obok soli i pieprzu. Zawsze można też „rżnąć głupa” i
udawać, że absolutnie nie ma się pojęcia skąd takie świństwo
wzięło się w organizmie. Przecież to coś, czym mnie wczoraj
częstował trener to były cukierki owocowe, które zakazane są
tylko w szkolnych sklepikach. Na kolarskich trasach można pożerać
je całymi torebkami i nic nikomu do tego. Dozwolone jest też
dzielenie się tymi dropsami z kolegą z ucieczki, ale istnieje
prawdopodobieństwo, że ten ma swoje i nie potrzebuje brać od kogo
innego.
Podsumowując,
żaden kolarz, który zażył środki dopingowe, nie zrobił tego
świadomie. Kluczem do zwalczenia dopingu jest więc uczulanie
kolarzy, by byli bardziej ostrożni. Jeśli będą pamiętać o kilku
prostych zasadach ostrożności, to nic nikomu się nie stanie i
żadne dyskwalifikacje nie będą potrzebne. Śmiało będzie można
zlikwidować tak ukochane przez zawodników organizacje
antydopingowe, które potrafią zapukać do drzwi o 6 rano i poprosić
o napełnienie flakonika pewna substancją. W związku z powyższym
apeluję do kolarzy o większą uwagę, chodzi przecież o czystość
ukochanej dyscypliny sportu, która znowu powinna być nieskazitelnie
czysta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz